Kronika podróży do Portugalii (w dniach 5 – 13 września 2009 roku)

Wycieczkę według pomysłu i marzeń Ewy Łękawskiej podjęło się zorganizować biuro Fregata ze Świnoujścia, które tą imprezą zadebiutowało na trasie portugalskiej. Naszą podróż na kraniec Europy rozpoczęliśmy późnym wieczorem 4 września na placu Krakowskim, skąd autobus zawiózł nas na warszawskie Okęcie. Dwie panie przekonane, że wycieczka zaczyna się dopiero następnego dnia ponaglone telefonicznie pobiły rekord świata w szybkości pakowania się– 10 minut, ale zdążyły.

5 września, sobota
Airbus A320 portugalskich linii TAP wystartował punktualnie o 6.10 i po pięknym czterogodzinnym locie nad Alpami, jeziorem Genewskim i Pirenejami wylądował zgrabnie o 10.20 (zmiana czasu) na lotnisku w Lizbonie.


Tu już czekał autokar, który zawiózł nas do oddalonej o około 40km Ericeiry, gdzie mieliśmy stałą siedzibę. Ponieważ pokoje miały być gotowe o szesnastej, złożyliśmy nasze bagaże w lobby i pomaszerowaliśmy zwiedzać Ericeirę. Jest to całkiem spore miasteczko, które wyrosło wokół miłej i stylowej wioski rybackiej. Teraz to przede wszystkim hotele, apartamenty i domki letniskowe. Nadmorska promenada ciągnie się wzdłuż stromych klifów gdzieniegdzie przeciętych piaszczystymi plażami. Atlantyk bardzo zimny, na szczęście przy naszym apartamentowcu był basen, w którym można się było pomoczyć. Pogoda bardzo ładna. Wieczorem zebranie organizacyjne, biuro Fregata podchodzi elastycznie do życzeń grupy i zostaje skorygowany plan zwiedzania.


6 września, niedziela
dzień wolny. Większość korzysta z pięknej pogody i relaksuje się na najbliższej plaży Ribeira, na którą schodzi się z klifu po około 300 schodach, ale osiem osób wyrusza autobusem kursowym do Lizbony. Tam na stacji metra zaopatrujemy się za około 4 euro w bardzo praktyczne całodniowe bilety na wszystkie środki lokomocji w mieście i dzięki nim możemy przemieszczać się, gdzie dusza zapragnie. Cztery osoby odwiedzają muzea: Powozów i Gulbenkiana i spaceruję po dzielnicy Belem, a my zupełnie niechcący lądujemy w dzielnicy wybudowanej na Expo przy Oceanarium a potem w starej dzielnicy Alfama z wąskimi, stromymi uliczkami, po których krążą zabytkowe żółte tramwaje. Zwiedzamy potężny klasztor przy barokowym kościele Sao Vicente a Fora (sam kościół nieczynny z powodu renowacji) z przepięknymi azulejos, czyli kafelkami będącymi znakiem rozpoznawczym Portugalii. Portugalczycy z lubością ozdabiają swoje domy kaflami, począwszy od małych obrazków z jakimś świętym, kwiatkiem czy żaglowcem a skończywszy na całych ścianach zasłoniętych kaflami z powtarzającym się wzorem lub z rozbudowanymi scenami ilustrującymi różne ważne wydarzenia. W klasztorze św. Wincentego na kaflach zilustrowano m.in. bajki Lafontaine’a. Widziałyśmy tam też grobowce królów portugalskich i przepiękną zakrystię. Lizbona leży na siedmiu całkiem pokaźnych wzgórzach i dzięki temu z wielu miejsc można oglądać wspaniałą panoramę miasta. Punkty widokowe miradouros są zaznaczone na planach miasta.


Dzięki tramwajowi wspaniałej linii 28 przemieszczamy się w dół do romańsko-gotyckiej i dość ponurej katedry Se i sąsiedniego kościoła św. Antoniego (w tym miejscu się urodził) a potem wracamy na wzgórze by podziwiać widoki z Gracy. Kolejna przejażdżka 28ką i lądujemy na eleganckim deptaku Rua Garret przy stylowej i zabytkowej kawiarni Brasiliera z rzeźbą poety Fernando Pessoi umieszczoną przy kawiarnianym stoliku. Tu wszyscy obowiązkowo pstrykają sobie wspólne foto z poetą. Przy pasażu przepiękne, bardzo bogate kościoły, eleganckie sklepy i pomniki artystów i bohaterów. Z pobliskiej stacji metra zaczynamy powrót w kierunku Ericeiry. Wieczorem w uroczej knajpce nad klifem wieczorek powitalny przy daniu rybnym i winie. Jest miło i wszyscy wracają zadowoleni.


7 września, poniedziałek
Wyruszamy o dziewiątej rano na północ. Trasa malownicza, w mocno pofałdowanym terenie liczne wiatraki zarówno zabytkowe, ze skrzydłami z napiętego płótna jak i nowoczesne, trójskrzydłowe. Lasy eukaliptusowe i sosnowe a im dalej na północ tym zieleń soczystsza. Najpierw Obidos, średniowieczne miasto otoczone solidnymi murami. Wchodzimy przez piękną bramę, oczywiście zdobioną kaflami. Przed nami wąskie uliczki brukowane kamieniem, urocze małe domki, w dole kościółek Santa Maria z pięknymi malowidłami i nagrobkiem – pietą. Dalej warowny zamek zamieniony w hotel. A w dodatku do miasta wodę dostarcza czynny zabytkowy akwedukt.


Ruszamy dalej do Alcobaca słynącego z potężnego opactwa Cystersów Santa Maria. Pośrodku gotycki kościół pięknie sklepiony i wysmukły i właściwie pusty poza grobowcami słynnej pary kochanków, króla D.Pedro i Inez de Castro. Za życia rozdzieleni z powodu morderstwa popełnionego na Inez leżą po obu stronach ołtarza zwróceni do siebie stopami aby zaraz po zmartwychwstaniu spojrzeć sobie w oczy. Po zapłaceniu 5 euro zwiedzamy bardzo ciekawe pomieszczenia klasztorne z potężną kuchnią, która musiała wyżywić liczne grono mnichów, pięknymi krużgankami i salą recepcyjną z figurami władców.


Po nabraniu sił w miejscowej pasticerii czyli ciastkarni wyruszamy w dalszą drogę do Fatimy. Tu spędzamy godzinę w potężnym upale, który na ogromnym placu przed bazyliką jest bezlitosny. Po lewej stronie placu pod sporym zadaszeniem w miejscu objawień z 1917 roku stoi słynna figura MB Fatimskiej, a przy niej grupy wiernych, dalej dąb na pamiątkę, ale to nie ten, na którym pastuszkom ukazywała się Matka Boska i wreszcie w najwyższym punkcie bazylika z grobami Łucji, Hiacynty i Franciszka, całkiem ładna i elegancka. Zaopatrujemy się w dewocjonalia i wodę ze źródła w centrum placu i już pędzimy dalej.


Niestety mijamy bez zwiedzania klasztor w Batalha podziwiając przez szybę potężną budowlę przyozdobioną manuelińskimi kamiennymi koronkami i zmierzamy do Tomar, gdzie czeka nas prawdziwa manuelińska uczta. Klasztor Convento de Cristo zbudowali templariusze w XI wieku i prowadzili stąd wojny krzyżowe. Gdy ich bogactwo zaczęło drażnić władców, zakon rozwiązano a w XIV wieku utworzono w tym miejscu zakon Rycerzy Chrystusa. Jednym z mistrzów zakonu był słynny Henryk Żeglarz, ojciec kolonialnych podbojów Portugalii. Bogactwo tamtego okresu widać w klasztorze na każdym kroku. Największe wrażenie robią wspaniała fasada portalu wejściowego, ołtarz w kościele w formie ażurowej kolumny i słynne manuelińskie okno, które można podziwiać z każdego poziomu fikuśnych krużganków. Ciekawe są też wnętrza mieszkalne klasztoru, nawet zabytkowy wucecik!


8 września, wtorek
Rano laba, część idzie na piękną plażę Ribeira, część spędza czas na basenie w naszym hotelu. Pogoda piękna. O czternastej wyruszamy do Sintry, bajkowego miasteczka leżącego niedaleko Lizbony. Sintra składa się z pałaców, pałacyków, zamków i warowni. Nam udaje się zwiedzić pałac królewski w centrum Sintry. Ściany pięknie zdobione kaflami, ale największe wrażenie robią sufity. Sala Łabędzi, której sufit ozdobiono 27 łabędziami w królewskich koronach na szyjach przypomina o prezencie ślubnym króla francuskiego dla córki króla portugalskiego Izabeli, a inna Sala Srok przypomina o romansie króla z jedną z dwórek królowej.


Przyłapany na gorącym uczynku przez żonę oznajmił, że to dla dobra (por bem). Żona uwierzyła, ale dwórki plotkowały o zdarzeniu tak intensywnie, że król Jan kazał wymalować sufit w 136 srok (das Pegas) i każda ma w dzióbku wstążeczkę z napisem „por bem”. Ci Portugalczycy to dopiero mieli fantazję! Potem wspaniała sala herbowa w narożnej baszcie, piękna kaplica pałacowa w stylu arabskim, wielka kuchnia ponoć używana do dziś przy okazji urzędowych rautów a w niej charakterystyczne stożkowe kominy wysokie na kilkanaście metrów, piękne ogrody w stylu francuskim i wspaniałe widoki z okien na twierdzę Maurów i miasto. Niestety z powodu małej ilości czasu nie odwiedziliśmy Palacio da Pena na szczycie jednego ze wzgórz, a jest to budowla osobliwa, eklektyczna i robi podobno piorunujące wrażenie. Kilkunastoosobowa grupa, która pojechała tam autobusem miejskim (inne nie mają prawa) wróciła bez sukcesu, bo pałacu zza drzew nie było widać a na wejście nie było czasu. Nie obejrzeliśmy też Palacio de Seteas (Pałac Siedmiu Westchnień), obecnie hotelu w stylu francuskim i pięknego ogrodu botanicznego Montserrate ze wschodnim pałacem pośrodku. Szkoda, warto na Sintrę poświęcić cały dzień przy organizacji kolejnych wycieczek. Zwiedzanie kończymy indywidualnym sprintem po wąskich, uroczych i stromych uliczkach Sintry. Wieczorem imprezka nad hotelowym basenem.


9 września, środaa
Po ósmej wyruszamy w kierunku Porto. Daleko, więc podróż trwała prawie do czternastej, ale po drodze mieliśmy miłą niespodziankę. Zatrzymaliśmy się w małej mieścince Costa Nova na przedmieściach Aveiro, portugalskiej Wenecji. Urocze małe domki w Costa Nova połączonej z lądem groblą pomalowane w paski czerwono, żółto, niebiesko i zielono-białe wprawiły nas w dobry humor. Do Porto wjechaliśmy jednym z pięciu mostów wysoko zawieszonych między stromymi brzegami rzeki Douro i zatrzymaliśmy się w najwyższym punkcie koło katedry, skąd rozciąga się wspaniała panorama miasta. Tam wzięliśmy na pokład portugalską przewodniczkę (miejscowe przepisy), która opowiedziała co nieco o historii miasta i poprowadziła autokar po najładniejszych miejscach. Wysiadamy nad rzeką, nad którą akurat ćwiczą samoloty szykujące się do niedzielnego przelotu pod mostami. Tuż nad brzegiem leży zabytkowa, urocza dzielnica Ribeira z wąskimi, wysokimi, kolorowymi kamieniczkami, wąskimi uliczkami i ciasnymi placykami.


Na ulicach rejwach, w oknach wylegują się miejscowe matrony. W czasie wolnym część z nas pędzi do wspaniałego kościoła Sao Francisco, teraz muzeum. Z zewnątrz prosty gotycki kształt, ale wnętrze kapie od złota, aż wręcz zatyka z wrażenia. Złoto na suficie, kolumnach, ołtarzach. Wystrój barokowy z elementami manuelińskimi. Najładniejszy ołtarz to pięknie rzeźbione drzewo Jessego (ród króla Dawida) trochę w stylu naszego Wita Stwosza. Poza kościołem malutkie muzeum i w podziemiach katakumby z okresu zarazy w XVIII wieku. Podobno skromni duchowni Porto nie mogli się pogodzić z przepychem kościoła i został on zdesakralizowany.


Wspólnie już całą grupą przechodzimy przez dwupiętrowy wysoki most stalowy Luiza I (dzieło Eiffla lub jego ucznia – zdania są podzielone), z którego skaczą do rzeki miejscowi chłopcy i idziemy do piwnicy firmy Calem posłuchać o produkcji i rodzajach porto. Najmilsza część tego punktu programu to degustacja porto. Chętni mogą zakupić wybrane buteleczki. W szczycie popołudniowego korka opuszczamy Porto. Trzeba przyznać, że portugalscy kierowcy zachowują się nienagannie, spokojnie stoją w korkach, cierpliwie i z uśmiechem przepuszczają pieszych, nawet naszą 40-osobową wycieczkę. Nie możemy się nadziwić, gdzie ten południowy temperament.


10 września, czwartek
Poranek ciepły i mglisty, czas wolny a o piętnastej wyruszamy do odległej zaledwie o kilkanaście kilometrów Mafry już przy pięknej pogodzie. Potężny budynek (220m długości i 68m wysokości) będący połączeniem klasztoru z pałacem królewskim powstał w XVIII wieku.


Najpierw miał tu być tylko klasztor z bazyliką jako dziękczynienie za królewskiego potomka, ale ostatecznie znalazł się tu też i pałac, a może nawet przede wszystkim. Część klasztorna mieści bardzo ciekawe cele zakonników, aptekę i szpital z salami izolatkami oraz wspaniałą bibliotekę ze zbiorem ponad 35 tysięcy woluminów. Dzięki mieszkającym w bibliotece nietoperzom nie ma insektów zagrażających zbiorom np moli książkowych. Mieszkało tu 450 mnichów.


Piękne są zarówno sale recepcyjne królewskich apartamentów, m.in. sala trofeów, w której całe wyposażenie wykonano z poroży jeleni, jak i apartamenty prywatne króla i królowej leżące symetrycznie na dwóch końcach długiego korytarza. Teraz sporą część pałacu przejęła armia – przez okna widać ćwiczących musztrę żołnierzy. Pomiędzy skrzydłami pałacu mieści się bazylika, bardzo elegancka z marmuru różowego, białego i popielatego. Za klasztorem jest duży park, który częściowo penetrujemy znajdując piękne klomby i okazy dębów korkowych, ale samo miasteczko nie jest specjalnie ciekawe.

11 września, piątek
O ósmej rano wyruszamy do Lizbony i już po godzinie jesteśmy w Belem u ujścia Tagu pod słynną wieżą Belem zbudowaną w XVI wieku. Styl manueliński z silnymi wpływami mauretańskimi. Kiedyś wieża stała na wyspie na środku rzeki, teraz stoi przy samym brzegu. Po Lizbonie oprowadza nas Filip, miejscowy przewodnik. Nieco dalej Pomnik Odkryć Geograficznych w kształcie potężnego żaglowca z postaciami na burcie i Henrykiem Żeglarzem na dziobie. Powstał w 1960 roku w 500setną rocznicę urodzin Henryka. Za Henrykiem Manuel I, Vasco da Gama, Alvares, Magellan i paru innych portugalskich bohaterów. A przed pomnikiem na placu piękna marmurowa mozaika z mapą świata i zaznaczonymi odkryciami Portugalczyków. Robi wrażenie.


A przed pomnikiem na placu piękna marmurowa mozaika z mapą świata i zaznaczonymi odkryciami Portugalczyków. Robi wrażenie. Przechodzimy przez eleganckie ogrody pod klasztor Hieronimitów, wspaniałą i ogromną budowlę, perełkę stylu manuelińskiego, wzniesioną w dzielnicy Belem w XVI wieku. Hieronimici udzielali wsparcia duchowego wyruszającym w niebezpieczne, dalekie rejsy a sami korzystali ze wsparcia materialnego będącego owocem tych rejsów. W kościele pochowani są Vasco da Gama, Camoes (poeta ), królowie Manuel I i Jan III wraz z małżonkami. Zarówno fasada zewnętrzna z przepięknymi bramami jak i wnętrze to iście koronkowa robota w kamieniu. Piękne żebrowe sklepienie i wysmukłe kolumny nadają budowli lekkości i finezji. Prezbiterium i ołtarz główny przypominają Mafrę stylem i kolorem marmuru. Niestety, na zwiedzanie klasztoru nie mamy czasu. Wsiadamy do autokaru i objeżdżamy dzielnicę powstałą na Expo 1998 oraz Baixę, część Lizbony odbudowaną przez markiza Pombal po trzęsieniu ziemi w dzień Wszystkich Świętych 1755 roku. Trzęsienie, a w jego następstwie tsunami na Tagu i pożary zniszczyły 18 tysięcy budynków (85%) i zabiły 90 z 250 tysięcy mieszkańców. Jedziemy eleganckimi, szerokimi promenadami, z pięknymi drzewami i pomnikami, m.in. samego markiza Pombal, który wykazał się niezwykłym talentem organizacyjnym podejmując z powodzeniem misję opanowania zdezorientowanego i przerażonego tłumu a potem odbudowy Lizbony. Rozmach Pombala do dziś robi wrażenie.


Podziwiamy Lizbonę z jednego z punktów widokowych a potem schodzimy w dół mijając słynną kawiarnię Brasiliera przy Rua Garrett i dolną stację windy de Santa Justa. Rozstajemy się na pięknym placu Rossio ze sfalowaną posadzką, od której można dostać oczopląsu i dalej zwiedzamy indywidualnie. My pędzimy w górę uroczymi uliczkami-schodami z wystawionymi stolikami restauracyjnymi do pięknego i bogatego kościoła św. Rocha a potem schodzimy inną drogą do placu Campo Carmo. Siadamy w cieniu na ławce i z przyjemnością słuchamy koncertu bossa nowy w wykonaniu ciemnoskórego młodzieńca. Zwiedzam muzeum archeologiczne, czyli ruiny kościoła Convento do Carmo, zburzonego w czasie trzęsienia ziemi. Pozostały mury, kolumny, ale poza prezbiterium nie ma sklepienia. nawę porasta trawnik i zdobią rzeźby kamienne. Całość robi niesamowite wrażenie. Odwiedzamy jeszcze górną stację windy Santa Justa, o wystroju niezmienionym od 1902 roku i pędzimy na miejsce zbiórki.


Autokar wiezie nas wzdłuż wybrzeża najpierw przez Estoril słynące z największego w Europie kasyna, w którym grali wygnani monarchowie i szpiedzy. potem Cascais z uroczą rezydencją księcia Guimaraes zamienioną na muzeum i ładną promenadą nadmorską z portem rybackim i mariną.


Dalsza podróż to Boca Inferno (usta piekieł), czyli skały, między którymi huczy spieniony ocean i wreszcie Cabo da Roca, czyli najdalej na zachód wysunięty punkt kontynentu europejskiego.


Wszyscy się fotografują, część nabywa certyfikaty potwierdzające pobyt tutaj, a widok z wysokich skał zwieńczonych latarnią morską na ocean jest rzeczywiście piękny. Ostatni odcinek drogi to wąskie i kręte uliczki, na których nasz kierowca trąbi ostrzegawczo, bo mijanka niemożliwa. W domu jesteśmy o dziewiętnastej.

12 września, sobota
Ddzień wolny. Pogoda trochę się psuje, czasem pokropi, ale wszyscy wykorzystują ostatnie chwile pobytu na spacery po Ericeira, ostatnie zakupy lub wyjazd do Lizbony na indywidualne zwiedzanie. Akurat jest „święto dorsza” i odbywają się festyny z ludowymi tańcami. Wieczorem zbieramy się przy basenie hotelowym żeby podziękować organizatorom i wspólnie idziemy do restauracji Cezar, gdzie po obejrzeniu hodowli skorupiaków i tym podobnych stworów zasiadamy do kolacji. Odważni zamawiają langusty i kraby i gimnastykują się próbując fachowo skonsumować owoce morza. Większość poprzestaje na winie i zupie jarzynowej.

13 września, niedziela
Zrywamy się o czwartej i o piątej wyjeżdżamy na lotnisko w Lizbonie. A tam istny horror – zawiesiły się komputery i wielotysięczny tłum kłębi się w gigantycznej kolejce do odprawy robionej ręcznie. Obsługa wyławia z tłumu tych, którzy właśnie powinni odlatywać. Wreszcie przed samą ósmą system naprawiono i sytuacja zaczęła się szybko normować. Odlatujemy tylko z godzinnym opóźnieniem i po bardzo miłym locie z pysznym lunchem lądujemy o piętnastej w Warszawie. Potem jeszcze pięć godzin w autokarze i jesteśmy szczęśliwie w Gliwicach.


Opracowała i zdjęciami opatrzyła Monika Gałażewska